O propagandzie, Donbasie i łączeniu kropek
Profesor Jarosław Hrycak z Uniwersytetu we Lwowie przez dwadzieścia lat prowadził badania naukowe poświęcone postawom mieszkańców Donbasu i doszedł do wniosku, że ich zbiorowa tożsamość była przede wszystkim bardzo mocno związana z regionem. Rozmówcy badacza przeważnie nie odczuwali szczególnego związku z żadną grupą etniczną czy narodem, a w trakcie wielkich strajków i burzliwych wydarzeń lat ‘90 mobilizacja następowała nie po linii narodowościowej, a ekonomicznej.
Inna badaczka, Hałyna Janczenko, jest przekonana, że strach przed ukraińskim nacjonalizmem i konflikty językowe, które później z dużym sukcesem były ogrywane przez rosyjską propagandę, zostały w sposób sztuczny “wszczepione” na wschodzie Ukrainy poprzez bardzo wyrafinowaną kampanię polityczną i medialną. To samo mówiła mi też ukraińska pisarka Oksana Zabużko: konflikt językowy w pewnym momencie po prostu się pojawił. Pomysł, że ludzie wschodnich regionów Ukrainy są frontem między rosyjskim światem a zdegenerowaną cywilizacją Zachodu zdaniem Hrycaka przywiózł w 2004 roku Paul Manafort, amerykański doradca Janukowycza. W jego zamyśle to właśnie język miał być tym, co podzieli i zantagonizuje wyborców.
Z badań Hrycaka został wyciągnięty jeszcze jeden wniosek - brak ukształtowanej tożsamości sprawiał, że mieszkańcy Donbasu byli wyjątkowo podatni na manipulację i propagandę. Janczenko ma na to dowody - wyniki badań terenowych jej zespołu w wioskach przyfrontowych z okresu walk w Donbasie w latach 2014+. U znacznej części mieszkańców miejscowości, które leżały w strefie emisji rosyjskich telewizji, można było zaobserwować prorosyjskie postawy i negatywne stereotypy dotyczące Ukrainy. Natomiast gdy w niektórych wioskach zniknął sygnał rosyjskich mediów i zostały tylko media ukraińskie, zmiana poglądów była bardzo zauważalna. Co więcej - zmiana ta zaszła bardzo szybko i radykalnie.
Od początku pełnoskalowej wojny w Ukrainie rozmawiam, słucham i czytam próbując zrozumieć, co się zdarzyło nie tylko w Donbasie, ale w ogóle w Ukrainie przez ostatnie lata. To, czym żył wschód Ukrainy, nagle rozlało się daleko poza granice tego kraju i teraz efektem domina dotyka nas wszystkich. Informacje o badaniach Hrycaka i Janczenko znajduję w książce słowackiego dziennikarza Tomáša Forró “Apartament w hotelu wojna. Reportaż z Donbasu”. Książka ta z wszelkimi niuansami opowiada o powstaniu tzw. Donieckiej i Ługańskiej Republik Ludowych i w moim odczuciu jest w danym momencie najlepszą rzeczą o wojnie w Donbasie, jaka się zdarzyła na polskim rynku wydawniczym.
Sięgnięcie głębiej nie jest łatwe. Obecni na wojnie dziennikarze skupiają się głównie na działaniach wojennych lub najbardziej poruszających obrazach, tymczasem kiedy mamy nowych przyjaciół i sąsiadów z Ukrainy bardzo nam się przyda mniej emocji, a więcej zrozumienia. Rozmawiałam wczoraj z Natalią - od 3 miesięcy jest w Trójmieście, uciekła z Odessy, a pochodzi z nieodległego Akermanu - Białogrodu nad Dniestrem, miasta, które zostało założone przez Greków prawie 2,5 tys. lat temu. W rodzinie Natalii są osoby różnego pochodzenia i różnego wyznania. Na pierwsze dni w Trójmieście Natalia znalazła dom, który owszem był otwarty dla potrzebujących, ale gdzie nie znalazła zrozumienia, dlaczego z bliskimi rozmawia po rosyjsku.
Czytając Forró co chwilę łapię się, że wiele faktów przecież znam. Śledziłam wydarzenia na Majdanie, śledziłam walki w Donbasie, pamiętam aneksję Krymu. Pamiętam, że koleżanka będąc na stażu w Sewastopolu musiała uciekać przed agresywnymi oprychami tylko dlatego, że miała ukraińską wstążkę w dniu ukraińskiego święta. Pamiętam rozmowy z konsulem w Doniecku, gdy zaniepokojenie urosło do paniki i pomagałam wyjechać z Doniecka wolontariuszkom projektu, który koordynowałam (to był moment, gdy z lotniska w Doniecku już nic nie latało; wkrótce lotnisko w ogóle przestało istnieć). Tylko nic z tych rzeczy nie potrafiłam (a może podświadomie nie chciałam) połączyć w szerszy obraz biegu wydarzeń, które doprowadziły do 24 lutego. “Apartament w hotelu wojna” uzupełnia wiele luk.
Forró pisze, że Putin nie chciał powstania niezależnych republik, bardziej mu na rękę miał być autonomiczny region w składzie Ukrainy, gdzie rządziłyby rosyjskie pieniądze, którymi można by było wpływać na politykę Kijowa. I że potwór, jakiego stworzyli wespół Putin, oligarchowie oraz prorosyjskie ruchy z Donbasu, przeraził nawet ich.
Książkę Tomáša Forró znajdziesz na stronie wydawnictwa Czarne. Jest świetnie przetłumaczona przez Andrzeja Jagodzińskiego, czyta się jak brawurową powieść akcji. Jeśli zdarzy Ci się ją przeczytać, podziel się swoimi przemyśleniami - na Twitterze lub odpisując bezpośrednio na mojego maila.
Życzę dobrego poniedziałku,
A.