Komuniści w litewskim sejmie oraz legendarne litewskie lotnictwo lat '30
Bardzo mi miło powitać nowych subskrybentów i nieliczne nowe subskrybentki Osobistego Atlasu Świata. Życzę miłej lektury i przyjemnego słuchania, ponieważ treści w podcaście Atlas Świata nie powielają się z treściami newslettera, czasami się uzupełniają, więc warto zaglądać i tu, i tu. Podcast znajdziecie na Spotify, w Apple Podcasts i w zasadzie we wszystkich najpopularniejszych serwisach z podcastami.
Dzisiaj będzie o przeszłości, choć w dwóch różnych ujęciach. O tym, z czego Litwini są niezwykle dumni, oraz o tym, co większość chciałaby przemilczeć.
Ponad trzydzieści lat po upadku Związku Radzieckiego reporterzy litewskiego serwisu informacyjnego 15min.lt odkryli, że w parlamencie Litwy pracuje obecnie dwudziestu niegdyś członków Partii Komunistycznej. Dawni komuniści zasiadają w sejmie z ramienia wszystkich największych sił parlamentarnych: od socjaldemokratów po liberałów i konserwatystów.
Dwie osoby z tego grona w swoich oficjalnych biogramach i ankietach osobowych, publikowanych na stronie sejmowej, nie ukrywają swojej działalności w Komunistycznej Partii Litwy (KPL). Reszta przyznała się dopiero po pytaniach od dziennikarzy.
Przynależność do partii nie była jakąś szczególną przeszkodą w działalności politycznej w niepodległej Litwie. Najlepszym przykładem jest Algirdas Brazauskas, który zaczął robić karierę polityczną już w latach sześćdziesiątych, z czasem został pierwszym sekretarzem KC KPL, co nie przeszkodziło mu znaleźć się w gronie sygnatariuszy Aktu Przywrócenia Państwa Litewskiego w 1990 roku, a później zostać prezydentem i premierem wolnej Litwy. Vilija Targamadzė (Związek Demokratów “W imię Litwy”) tłumaczy: nie można zapominać o “rzodkiewkach” w partii komunistycznej - ludziach oficjalnie przybierających czerwone barwy, a działających wiele dobrego. Sama jednak swoją przynależność do komunistów w biogramie sejmowym ukryła.
Czy wróci na sejmowy tapet pomysł o obowiązku informowania o swojej politycznej przeszłości? Desowietyzacja Litwy przyjmuje różne oblicza, choć mam wrażenie, że ostatnio emocje w sferze symboli trochę ucichły. Przybrać na sile mogą za sprawą także dyskusji o lustracji, odtajnieniu dokumentów KGB i nazwisk osób współpracujących ze służbami. Obecnie dokumenty te są utajnione na 75 lat i niektórzy nie chcą tyle czekać.
Na początku roku szerokim echem w mediach odbiło się odkrycie, że prezydent Gitanas Nausėda również był członkiem KPL, do partii wstąpił 1988 roku. Zapytany przez dziennikarzy, dlaczego ten fakt ukrywał, odpowiedział, że po prostu nikt go o to wcześniej nie pytał. Swój epizod partyjny prezydent Nausėda nazwał błędem młodości - chciał robić karierę naukową i był w tym bardzo uparty. Czy wyjawienie tego faktu opinii publicznej zaszkodziło Nausėdzie? Bynajmniej. Wprawdzie jeszcze nie ogłosił, czy będzie kandydował w zbliżających się wyborach prezydenckich na drugą kadencję (raczej na pewno tak), ale już jest faworytem.
Przynależność do KPL w odbiorze szczególnie starszego pokolenia mieszkańców Litwy nie jest niczym dyskredytującym. Legitymacja partyjna była niezbędna dla każdego, kto chciał awansować, wyjechać za granicę, ułatwiała życie na wielu płaszczyznach i wielu pamiętających tamte czasy podchodzi do tego faktu ze zrozumieniem. Szacuje się, że w szczytowym momencie końca lat osiemdziesiątych KPL liczyła ok. 200 tys. członków.
W tym roku mija 90 lat od katastrofy Lituanici, pilotowanej przez najsłynniejszych litewskich lotników - Steponasa Dariusa i Stasysa Girėnasa. Do katastrofy doszło podczas ich historycznego lotu nad Atlantykiem z Nowego Jorku do Kowna. Obaj zginęli. Dzień katastrofy - 17 lipca - jest obchodzony na Litwie i w świecie jako Światowy Dzień Jedności Litwinów.
W Tygodniku Powszechnym znajdziecie ciekawy artykuł Dominika Wilczewskiego o tym, jak powstawała legenda Dariusa i Girėnasa. Do zbadania katastrofy, do której doszło nad (wtedy) terenem nazistowskich już Niemiec (dzisiaj okolice Myśliborza w woj. zachodniopomorskim) została powołana specjalna komisja. I choć wynik śledztwa wskazywał jako przyczynę katastrofy złe warunki atmosferyczne i pewne usterki techniczne, w społeczeństwie szerzyły się różne teorie spiskowe.
Teren, gdzie doszło do katastrofy, Litwa wydzierżawiła od Niemiec i w trzecią rocznicę wypadku został odsłonięty pomnik.
Po zakończeniu wojny teren trafił do Polski. Bronił go miejscowy leśnik Piotr Niewiński, który wspominał w "Głosie Szczecińskim", że było blisko rozbiórki. — Płyty z pomnika chcieli przeznaczyć na jakiś remont. Wziąłem myśliwską flintę, psa i poszedłem pilnować. Byłem gotów strzelać. Mieli do mnie pretensje przez tydzień. Potem już się nie pokazali. Bali się, łobuzy jedne, bo byłem zdecydowany – opowiadał. Po latach odznaczono go medalem "Za zasługi dla Litwy". [onet.pl]
Dziś miejsce pamięci jest zadbane i regularnie odwiedzane przez litewskie władze państwowe. W tym roku spotkali się tutaj prezydenci Polski i Litwy.
Lot Dariusa i Girėnasa nad Atlantykiem oraz samoloty ANBO skonstruowane przez szefa litewskiego lotnictwa wojskowego gen. Antanasa Gustaitisa były turbopaliwem dla niezwykłej litewskiej pasji do lotnictwa. W okresie międzywojennym lotnictwo stało się jednym z filarów odbudowywanej litewskiej tożsamości, było symbolem nowoczesności młodego państwa. Pierwsza wojskowa szkoła lotnicza powstała w Kownie już w 1919 roku, a przez całe lata trzydzieste pokazy lotnicze biły rekordy popularności - potrafiły zebrać nawet dziesięć tysięcy widzów. W końcu lat dwudziestych wojsko zgodziło się na pierwsze kursy lotnictwa cywilnego, a w 1932 roku swój pierwszy lot odbyła pierwsza litewska pilotka Antanina Liorentaitė.
Zainteresowanym polecam niezwykłą galerię fotografii Juliusa Miežlaiškisa przedstawiającą podniebne podboje litewskiego lotnictwa w latach trzydziestych.
To tyle na dziś. Nie zapomnijcie podzielić się newsletterem ze znajomymi.
Dobrego tygodnia!
A.