Powyborczy poranek przyniósł do przełknięcia garść gorzkich pigułek. Rozczarowanie prezydenta Gitanasa Nausėdy, wkurzona emigracja, nieprzyjemne zaskoczenie elity politycznej. No i wielki zawód wśród miłośników Eurowizji.
Po kolei. Déjà vu po raz pierwszy
Litwę czeka powtórka z roku 2019 - podobnie jak wtedy, tak i teraz w drugiej turze o urząd prezydenta zmierzą się Gitanas Nausėda oraz Ingrida Šimonytė. Urzędujący prezydent zebrał w pierwszej turze trochę ponad 44%, a premierka - niecałe 20%. Tym razem jednak Nausėda jako dość lubiany przez społeczeństwo prezydent ma lepszą pozycję wyjściową, a Šimonytė jako premierka obciążona wewnętrznymi partyjnymi i koalicyjnymi napięciami - gorszą.
Mam wrażenie, że każdy z kandydatów w tych wyborach (oprócz jednego, ale o nim za chwilę) spodziewał się dla siebie lepszego wyniku. Nausėda jeszcze w noc wyborczą liczył na wygraną w pierwszej turze. Šimonytė wykręciła lepszy wynik, niż wskazywały sondaże, ale swoich rywali pokonała tylko w Wilnie. “Czarny koń” tego wyścigu Ignas Vėgėlė został trzeci, choć bardzo liczył na drugą turę.
Media uważają, że ta kampania prezydencka była “najnudniejszą kampanią w historii Litwy”. Pewnie jest w tym trochę przesady, bo jeśli się dobrze przyjrzeć, to były i różne podchody, i gniewne spory, i trochę nieładnych zagrań. Niektórym w rozwinięciu kampanijnych skrzydeł przeszkadzał brak większych środków na kampanię - litewskie prawo wyborcze, w imię większej przejrzystości, pozwala na wpłaty tylko od osób fizycznych. Duże biznesy, a więc i naprawdę duże pieniądze, zostają poza wyborczą burtą (przynajmniej oficjalnie).
Czy mniejszości narodowe znowu zostaną obwołane “piątą kolumną”? Czyli déjà vu po raz drugi
Wydawałoby się, że wraz z kompromitacją i odejściem z aktywnej polityki Waldemara Tomaszewskiego (AWPL-ZCHR) do lamusa odejdzie też “piętno” ciążące na mniejszości polskiej jako środowiska antylitewskiego, antyzachodniego, nieliberalnego. Jednak życie nie znosi próżni. Eduardas Vaitkus okazał się być kandydatem idealnym dla tych najbardziej rozczarowanych litewską rzeczywistością.
Polityk ma na swoim koncie wiele kontrowersyjnych wypowiedzi i swoich poglądów nie ubiera w okrągłe zdania. Przytoczę tylko kilka. Twierdzi, na przykład, że Litwa nigdy nie wstąpiła do UE i nigdy nie wystąpiła z ZSRR. Podczas pandemii koronawirusa bardzo krytycznie wypowiadał się o decyzjach rządu dot. obowiązku noszenia maseczek, zdarza mu się nawet wypowiadać w duchu teorii spiskowych (5G i te sprawy). Według tego polityka to nie Rosja stanowi zagrożenie dla Litwy, lecz, kolejno: Sejm, system sądowy, Departament Bezpieczeństwa Państwa, Główna Komisja Wyborcza oraz zagraniczni agenci.
Ta mieszanka teorii spiskowych i antyzachodniej propagandy, ubrana w antysystemową postawę “władza nas oszukuje”, dała zaskakująco wysoki wynik. Tak się złożyło, że głównie tam, gdzie procent mniejszości narodowych i językowych jest najwyższy. Vaitkus zebrał ponad 7% w skali kraju i zdecydowanie wygrał w dwóch samorządach - w rejonie solecznickim (z prawie 40%) oraz mieście Visaginas (prawie 38%). Bardzo dobry wynik miał też w rejonie wileńskim (blisko 20%), dobry w Trokach, Kłajpedzie, Święcianach, no i w samym Wilnie. Od rana media oraz politycy zastanawiają się więc, co się stało i dlaczego Polacy znowu “źle wybrali”?
Prezydent Nausėda jeszcze w czasie gdy spływały cząstkowe wyniki, stwierdził, że “pan Vaitkus zrobi nam przysługę - pozwoli zobaczyć ludzi, którzy patrzą nie na Zachód, ale w przeciwną stronę”. I że jest to - ci ludzie? - ryzyko dla bezpieczeństwa narodowego. Mam nadzieję, że po opadnięciu wyborczych emocji zarówno pan prezydent, jak i pani premierka, dojdą do wniosku, że z mniejszościami narodowymi i językowymi jednak warto rozmawiać, włączać i traktować podmiotowo, a nie dzielić i separować od “lepszej” Litwy.
Déjà vu po raz trzeci: nieudane referendum
Wraz z wyborami prezydenckimi odbyło się też głosowanie w referendum. Wynik wiążący pozwoliłby na zachowanie litewskiego obywatelstwa przyjmującym obywatelstwo innego kraju (o wyjątkach pisałam tu»). Choć frekwencja dopisała (59%) oraz ZA było 73% głosujących, ta mobilizacja nie była wystarczająca. Referendum byłoby wiążące wtedy, gdy ZA zagłosowałoby 50%+1 spośród wszystkich uprawnionych do głosowania. Zabrakło jakichś 180 tys. głosów. Było to drugie podejście do tej istotnej i wydawałoby się powszechnie pożądanej zmiany. Podobne referendum odbyło się pięć lat temu, również z wyborami prezydenckimi, i również nieskutecznie.
Słuchając powyborczych wypowiedzi kandydatów nie mogłam wyjść z podziwu, jak łatwo niektórym przychodzi rzucanie oskarżeń. Znowuż, prezydent Nausėda winą za niepowodzenie referendum obarczył emigrację, bo niewystarczająco tłumnie stawiła się do urn. A przecież to wszystko było dla nich. Czy na pewno mają Litwę w swoich sercach? - pytał.
Przed nami jeszcze dwa tygodnie “najnudniejszej kampanii w historii”.
Tyle na dziś. Życzę dobrego tygodnia i do przeczytania niebawem.
A.